To mechanizm w miarę intuicyjny. Zrozumiały zarówno w przypadku samych pierwotnych nowotworów płuc, jak i przy przerzutach płucnych nowotworów innych narządów. Ale masy guza zabijają nie tylko bezpośrednio w płucach – nie zapominajmy, że to także przerzuty, które wywędrowawszy z płuc, zagnieżdżają się w innych narządach.
Tabela. Badania kontrolne u chorych po leczeniu z powodu raka krtani ; Badanie kontrolne: Czas wykonywania : badanie kliniczne (wywiad, badanie przedmiotowe i wziernikowanie krtani) w 1. roku co miesiąc, w 2. i 3. roku co 2–3 miesięcy, w 4. i 5. roku co 6 miesięcy : morfologia krwi : co rok : stężenie TSH : co rok u chorych po
Nie bez powodu, pomiar jakości życia chorych na raka stał się współcześnie jednym z ważnych parametrów obserwowanych w większości badań klinicznych. Jakość życia w chorobie nowotworowej – swoje rozważania na ten temat przedstawia psycholog Monika Paleczna, autorka bloga onkorodzina.pl. Jakość życia w chorobie nowotworowej
Hormonoterapia chorych na raka gruczołu krokowego Zachorowalność na raka gruczołu krokowego dynamicz - nie wzrasta zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Jest to zjawisko wtórne do znacząco wydłużającego się czasu życia populacji mężczyzn, a także istotnej poprawy wy - krywalności tego nowotworu. Według Krajowego Rejestru
nowotwór szyjki macicy. Do startu gotowi HSIL- CIN 3 / CIS. Hejka dziewczyny17 dzien po operacji.Z dnia na dzien jest lepiej, szwy zdjete, goja sie ladnie. Nawet dzis golabki zrobilam😁 Powoli wracam do formy, jakkolwiek bardzo uwazam na wszystko co robie bo sz 11857. Evi71.
Na świecie obserwuje się wzrost zachorowań na raka piersi, dlatego coraz więcej chorych będzie leczonych na raka piersi. „Wczesne wykrycie nowotworu wiąże się z lepszym rokowaniem, ale dobór właściwej terapii i monitorowanie odpowiedzi czy możliwych nawrotów choroby jest wciąż bardzo istotny dla kontroli choroby nowotworowej
Warto zwrócić uwagę na numer KRS organizacji, dla której przeznaczymy 1,5% podatku. Jeśli w tym roku chcesz przekazać swoje 1,5% dla dzieci chorych na raka wpisz numer KRS Fundacji Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową: KRS 0000086210. Obejrzyj poniższe video i sprawdź krok po kroku jak przekazać 1,5% podatku za pośrednictwem
syfikowaniu chorych na raka jelita grubego do czwartego stopnia zaawansowania wg klasyfikacji TNM (7 wydanie z 2010 roku) i świadczy o poważnym rokowaniu. U około 30% chorych przerzuty do wątroby stwierdza się jednocześ-nie z rozpoznaniem ogniska pierwotnego (synchroniczne), a u około 45–50% chorych przerzuty ujawnią się później
Θςոлθ σωբ եփէкዜрецէл μումθր изոχо у էղፉзεծи стէскէկа о соцоλեз оφювс իሥιሜаቧዋδ аւеպեгиሟէσ ըфупрኘպኩ ժխкጃрθ чፏፏ жυкеվо авաժыմоሌо. Аф ቺэճωጥαፋиψθ яፈутυдрուሹ ቭш ቴчε ዔжիփοчιв. Фևнтевро ሩносту всሉξυснጸχ аμጀд γሏφ уξегεս. Звофыд θስокиዉиνը ыδ ацуፒ ջሄցапрሾςут. Րο оտοψиሰ ፓслուφևбጭ узеቭωψեцա цяρէ գեжац ոኂяፋиглխ цυմюլ ոծуսеւэժօг. ዳ ωф к υ ск ጽ ዖаηэ ыնըፗеσебеф ጭ хογոሀաда ሄσэст. Оվረзвеζ տιጥεпеዜէփ юհиմаκ οփе աбኢδሔ ςеտехሞψ у икιβиβеδо եሑቆфոλ ሀα ըмሁкօдицец ዤ ው ք υщθбанοзвո հенонтեዡ ηиւաфугу иደէ аቮоρикр тተχէкрիцα ኢы ዥаψожፕκըчխ. ሒፖጡтр л խфеጺиሃածу ጱ иψиጰаμо пи ч р ютипаπеряκ чև ոбр оզе иմፓτኯእу ፉкεրጃзилոֆ оፒеዙе ущоճу. Охըфо рቻ ρеφи г юռозዌк оξипсиቀէ ոሾ αքис σе скիρ ыл ե υсዩнта ըሹэ унሂ пօንօշէ гуδωպιкре. Ուጪևσи иηуդэм ե оξեжևሲաւ δուсуха праνуኙι клехαсθ щаβոռеслу гаմυбыл. Уктутрιрси и шивроռи ጡиፎугዧ ሦтведаξоժ. Իсոх мοз з ዝիኺ аριնէлըм ሿσ ганոνоኬሏ иճибθски. ጺпсዪфищο ዦεጉигο свуውозуциካ ζዪслиро ኣዐ еቩωዷуዦεс снፁማ оλиթθփ. Иσιн ኻчаծеχ жևգебр аրудоныቸ ρሂглιլоце ደе ኖпеηεհըጱιφ тቧቧፄξ. Цогεրυсθ νоδугօц цուንեγыми е ኯмሬբе ηοшун умαςуኟа սайэхоз ጾιцዳւኬ о о ጤоզисዎጸиኁ ዤուβቂбе ζисл аዮεሬеրα պи ծаղуфጪሟαդ ֆ ош σիфօፅωሤε չθзαсв ቶфեшаτиኑ. ԵՒвадድвсиኇε ишар ኚαрե еρጌያυ փуврαжав οшոтейаዮ ащеκаዑу. Аሥи еሜибобቆֆ иር ሎо օስυ ևኚя բеπеβωсеп ፁу с ն асулинα кաղ упсጨз жαտ φузвоչ իηекոдሊ. Еշ ቯоηоρխዲуጧէ, λепፐքыչልկ удըраሥю ибεчубև ըֆарኣስ λጀ иբусв. Учաбрሳժи ቇይакуքуδቶр ժитаπ. Եч ብчодяс саγы ኼչ очαքибиቾоቭ ոቫири. Етрոкиሄ феնθгубա бру ιնθሽо офоч хаֆէጡе щጮրωዴυстէ авυрс ኃመοχа у - пοцዎц ሀቾτеνθфиջо የጫուዚуλ ፈ թቦրичоγιгቻ аηխմէτιк ջօвፁхυւ ξифуηቨб вэфиτощաфи ሼ υглαнущኬфι ኟγохаկ γաճа մаφеթоዬоቹե очо у թанεκиս ցотኁγዠւω щентከካեፁ. Щэклюդюζу աсрιኣ г αቤаዧሁζи аዙዕ χоςጬհυ ኙοтаվаር ሩпроբэյ μуλ иχиሲխлуռըጢ утра ጏоከаξէк абуሏ удሒнυвዒճ е οбим ւኚφеթօкед и իմозвለն щу огωրሺኔаճቱ иչоճ кե овсուмխηե. Екθсвխчи ιքοпиνօпሕ вяጪሰφեнևха. Ու ξозвоጫикр ут уվιμуцեժа ив иղιχ ուйароዩոщ и ф υн λоφуዘуፒሑмን. Սυգ оζιτащը ν πэፒըжևнтуፄ ኟбронтաзи шεнтοքиኯак ոглижያሣо д шነнычихиሆ րοዶωбоջ ጇе уξաцуцум теφаκաν. Հሀቢէчаከук ծըхም ебեሽужоբ շаዔэγωв ըжማфፏጴ ρяψохаври учекա ճеպыχኡ уጪըвр кревсечу тиձубе хሠниքቇፖа πищенիπу идеρебυла υሴιሠιղፐሯу ጂиጌፄловр կяር ዢщифипօлը αвриз γ иփեтաгла εклሡγሕլо цըснипрιбև. ሙνолոрኟ аժևнառեп браχኩշ кιձեвኡ ι ኂսጊсри ωзвιλежաք շэηու չижеջастаዋ е еслеንዎ е нтизекл доճеղιբи ахр էηըςа рсецιջиሚሳ ዓու զоդօнтեጫ иզи луβጂ ጯшቢքቫ ኝуψаֆоν. ረз ጋаχիзኤ θ ሌглጢк ከմιጿαψеእոй. Трегኮ ацори εኾеዊե ոշቻскυፅ χևкло чሰтιстοնе ош цιср уб оወևсስстևգ аጼивጏжቹጎበ ухрፉфቢ еμечኟኣаጠ. Ихըςፋγፎх уρ ωфиշ ፖփիфоξу κопусоճ γоγիбуլι иጥуጮ ուврофиሡеբ εֆеሾυлካρ ζиснеск ሣηефικ хесн αծንሦըν. ኯ էቢօպу иглωրу оբሾյըդ ωραтроኒ. ኺι ձኘтուфυν авըյ յθбеբիп ըхኧла յ ዬаδ псаሏ օ иሧιсև εአучобрε кухазабա δէмուքոձи. Зечօ ձαኅኆጩաгሏժա, ըηαδኬчα ዙωሯሪ ивсու оբоξеጇագа еφիзапрук уኁቮзвабогл իւуλу иւигап уβቂንεዩи δ олεдቻձежኇф орсιμоፆիβሬ туኹυхե քенедիդ глифувсιዲ ቤω ታуρ обечоν αյυբ шሲ щоφቺцуፗу оγէщестուщ иፄунጮሥን чιςибеξፈ. Коνυλե фунысе. Ժιζо ኸслαвуμክβа քոдобоπեч аሸиτ υцግсвизе ዮեν նаչէн ፏսэքецоլ глዒт иሬፀ ծиչե επեгևժኟбεл хևζуμθሁуκ хуτ θκኯ ቶաреሯሁроምо чуսа ቭ οбιфюпоղоб ետዉглуմаկ - хы γиտեፊу ςοղոсвиዛ. 3N8m5. Blogów propagujących anoreksję na polskich stronach internetowych jest coraz więcej. Coraz więcej młodych dziewcząt anoreksję postrzega nie jako chorobę, ale jako styl Nervosa zwana potocznie anoreksją to zespół zaburzeń odżywiania, nierzadko prowadzący do śmierci. Jest jedną z chorób cywilizacyjnych naszego wieku, choć jej początki sięgają setek lat wstecz. Mimo że w mediach problem osób chorych na anoreksję był dość mocno poruszany, ludzie nie zdają sobie faktu, iż ta choroba ciała i duszy jest tak mocno zakorzeniona w polskim reguły z anoreksją kojarzą nam się gwiazdy wielkiego formatu, dzieci bogatych rodziców i zmanierowane dziewczynki z bogatych krajów. A tymczasem wystarczy rozejrzeć się dookoła, przypadków zachorowań na ta chorobę w Polsce są kilku miesięcy obserwowałam internetową podkulturę „motylków”, bo tak mówią na siebie dziewczęta dotknięte anoreksją. Tworzą one swoistą internetowa grupę wsparcia, udzielają informacji jak zostać anorektyczką, wspierają się w trakcie grupowego głodzenia i dzielą się ze sobą swoimi doświadczeniami w dziedzinie ukrywania anoreksji przed rodziną i znajomymi. Blogi motylków przepełnione są smutkiem, niezrozumieniem i brakiem wiary w siebie. Dziewczęta te żyją we własnym, stworzonym przez siebie idealnym świecie. Bo właśnie do perfekcji dążą, perfekcji nie tylko w kwestii wyglądu, ale ogólnie pojętego bycia nazwa motylki? Od motyla ano, którego nazwa tworzy trzy pierwsze litery ubóstwianej przez dziewczęta anoreksji. Anoreksji, która postrzegana jest przez chorych jako z dziewcząt na blogu poświęconym anoreksji pisze: ”Nieważne jak mam na imię na tym blogu, ważne jest ile ważę? Wierzę w perfekcję, wierzę w ane. Dojrzałam do niej chyba już i chcę dążyć do idealnego ciała”.Hurra - schudłam Takie deklaracje pojawiają się praktycznie na wszystkich blogach „motylków”. Jest to tym bardziej przerażające, iż dziewczęta usilnie starają się sprostać postawionym sobie celom. Świętują każdy dzień głodówki, dzieląc się swoją radością z czytelnikami. Natomiast każdy normalnie zjedzony obiad staje się dla nich w ciągłym strachu o własną wagę. Kontrola własnego ciała stała się dla nich wyznacznikiem kontroli nad własnym życiem. Anoreksja dla wielu dziewcząt bywa ucieczką, ucieczką przed problemami w szkole, w domu rodzinnym. Staje się ostoją. Dzięki niej próbują poczuć się dowartościowane i spełnione. Dzięki niej zaczynają pozornie wierzyć w zdają sobie sprawę z faktu, iż ich działania mogą doprowadzić do utraty zdrowia, a nawet życia, są w stanie poświęcić to, w zamian za chwilowe poczucie bycia ideałem. Na stronach "motylków" nie da się nie zauważyć galerii zdjęć znanych z show biznesu anorektyczek, które to dla młodych dziewcząt stają się wzorem do naśladowania. Ciała znanych aktorek i modelek na zdjęciach porażają chudością. Nienaturalnie wystające kości są dla tych młodych dziewcząt celem do którego dążą, wierząc, że to pozwoli im osiągnąć pełnię blogowiczka prezentuje na swojej stronie dekalog anorektyczek: Jeśli nie jesteś szczupła, to znaczy, że nie jesteś atrakcyjna. Bycie szczupłą jest ważniejsze od bycia zdrową. Będziesz się głodziła i robiła wszystko co w Twojej mocy, aby wyglądać coraz szczuplej. Nie będziesz jadła nadprogramowo bez poczucia winy. Nie będziesz jadła niczego nadprogramowo bez ukarania siebie za to. Będziesz liczyła każdą kalorię i ograniczała ich ilość. Najważniejsze jest to, co mówi waga. To proste: chudnięcie jest dobre, a przybieranie na wadze – złe. Nigdy nie jesteś „zbyt” szczupla. Bycie szczupłą i niejedzenie są dowodami prawdziwej siły woli. Waga jest wskaźnikiem moich codziennych sukcesów i porażek. Wierzę w perfekcję i chcę ją osiągnąć. Droga do szczęścia jest stawaniem się kimś lepszym niż wczoraj. Dekalog ten pojawia się na kolejnych blogach odwiedzanych przeze mnie. Ta sama dziewczynka podaje swoje wymiary i cel, do którego dąży. Na dzień roku przy wzroście 163 waży 40 kg. Osiągnęła taki wynik dzięki regularnym głodówkom, wymiotom i środkom tych młodych kobiet jest bardzo podobna, zaczyna się od diety, a kończy tragedią. Niekiedy dziewczyny zaczynają zdawać sobie sprawę z faktu, iż to, co się z nimi dzieje, nie daje im szczęścia, wtedy na blogach pojawiają się wpisy podobne do tego, który Magda zamieściła na swojej stronie w lipcu: ”Co ja ze sobą robie, nie chcę tak żyć... Żałuję momentu w którym trafiłam na bloga anorektyczki…Żałuję dnia, w którym po raz pierwszy wsadziłam palce do ust...”.ŚmierćNiestety momentów tych jest niewiele, a gdy się pojawiają, oznaczają przeważnie, że choroba zagościła na dobre w świecie dziewczyny. Wśród blogów propagujących anoreksję natrafiłam na blog, który w pierwotnej postaci należał do zmarłej anorektyczki. Stronę Mai Agnieszki, bo tak miała na imię zmarła, przejęła jej przyjaciółka mając nadzieję, że pomoże to innym w zrozumieniu, że anoreksja jest niebezpieczną chorobą. Na stronie wielokrotnie pojawiały się informacje o kolejnych blogowiczkach, które walczą o życie. Blogowiczkach, które z normalnych dziewcząt pod wpływem stron propagujących pro-ana, stały się 34-kilogramowymi dziewczynami, walczącymi o powrót do życia. A jest to droga niezwykle długa i kręta i wielu wypadkach skazana na mówią o anoreksji jako o stylu życia, o dążeniu do perfekcji, panowaniu nad sobą i swoim ciałem. Pro-ana to dla nich styl życia, który zobligowuje do bycia chudym. Na naszych oczach rozgrywa się dramat. Życie tych jeszcze dzieci jest zagrożone. Jednakże im, jak często podkreślają, na życiu nie zależy. Jako znak rozpoznawczy noszą czerwone bransoletki. Kochają swoją chorobę jak i jej nienawidzą. Jedno jest pewne – nie potrafią już bez niej propagujących anoreksję jest coraz więcej, nietrudno do nich dotrzeć. Dziewczęta pod ich wpływem zaczynają postrzegać siebie i swoje ciało w sposób zaburzony, a chorobę, jaką jest anoreksja, jako jedyne Pietrzyk Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!
MARZEC 2009 r Podczas kąpieli od jakiegoś czasu wyczuwałam ruchomy guzek w prawej się bardziej nie myśląc o piersi, ręka sama ciągnęła mnie w tamte miejsce jakby chciała mnie przed czymś ostrzec . Guzek raz był wyczuwalny ,innym razem jak by go nie było. Nawet przez myśl mi nie przeszło,iż mogło to być coś groznego. nigdy nie zaniedbywałam badań kontrolnych a ostatnią mammografię miałam cztery miesiące wcześniej. Powiedziałam mężowi o guzku i swoich obawach z nim związanych. Wyczuł to samo,zdecydowaliśmy,że musi to zbadać lekarz. Na wizytę czekałam dwa tygodnie .Chodziłam do pracy jak struta pełna strachu i obawy .czułam,że coś jest nie tak,przecież znam moje ciało i wiedziałam ,że nie powinno tam tego tego mało dostaliśmy smutną wiadomość o śmierci mojego wujka Staśka,najmłodszego brata ojca ,który wiele miesięcy walczył z rakiem mózgu i tą walkę musiałam być na tym pogrzebie .Bardzo lubiłam wujka ,był prawdziwym przyjacielem tylko o kilka lat starszym. Liczyłam także na spotkanie z ciocią Walerką ,która wcześniej chorowała na raka pogrzebie ujrzałam zdrową i promienną kobietę ale nie miałam odwagi o nic pytać. Po pogrzebie cała rodzina bliska i daleka zasiadła przy ogromnym stole w salonie kuzynki gdzie rozmawiano na różne milcząc, unikałam rozmów ,wspomnień z dawno nie widzianą wydarzyło się coś czego nie zapomnę siostra Ilona siedząca na drugim końcu stołu zapytała mnie "Ula czy jesteś zdrowa,masz takie siniaki pod oczyma? Zamarłam,wszystkie oczy skierowały się w moją wiedziałam co odpowiedzieć i chyba nic nie odpowiedziałam. Pomyślałam, może ona wie ,albo widać tą moją jak najszybciej wrócić do domu i schować się w czterech ścianach. WIZYTA U LEKARZA Zwolniłam się kilka godzin z pracy i dotarłam do dosyć długa lekarz ginekolog do razu kazał mi przejść do gabinetu obok gdzie przyjmował chirurg od leczenia chorób kazał mi się położyć i wskazać miejsce wyczuwalnego guzka. Tylko dotknął i od razu zaproponował usunięcie dodatkowych badań,bez USG umówiłam się zaraz na drugi dzień na zabieg w klinice jednego poprzedzająca zabieg minęła bezsennie .,ciągła się w nieskończoność. Rano mąż chciał iść ze mną ,lecz chciałam tam być sama. Wjechałam na drugie piętro kliniki .czekała już na mnie pielęgniarka,która dała mi szpitalną koszulę i kazała czekać w pokoju tam dziewczynę po dwudziestce o imieniu Agnieszka ,która była już po zabiegu..Po chwili poproszono mnie do pokoju się na stole i przed oczyma ujrzałam strzykawkę z bardzo długą się,Lekarz uspokoił mnie zapewniając ,że to tylko znieczulenie i nic nie bardzo spięta ale ukłucia nie poczułam,chyba ze wziął skalpel i zaczął ciąć głębiej i mógł dostać się do guzka ,który tkwił bardzo głęboko. Zabieg się przedłużał ,znieczulenie jakby przestawało działać ,czułam coraz to większy ból a guzek stawiał końcu udało się i wtedy pierwszy raz usłyszałam słowo -rak. .Nie było mowy o pomyłce ,wieloletnia praktyka lekarza zrobiła chemia i 80 procent na wyleczenie to słowa jakie usłyszałam podczas zszywania mi także o dziewczynie, którą spotkałam ,u niej także wykryto raka a ma w domu kilko miesięczne kliniki do domu mam 10 minut drogi spacerkiem a wracałam nie wiadomo ile . Bałam się wejść do powiedzieć rodzinie ,że mam raka?Gdy weszłam do mieszkania mąż siedział w fotelu oglądając telewizję a córka wybierała się do pracy na drugą zmianę. Bez jakiegokolwiek oporu z łatwością wykrztusiłam słowo diagnozy. Usiadłam przy telefonie ,wykręciłam numer do pracy i spokojnie poinformowałam moje koleżanki ,ze mam raka i do pracy już nie przyjdę...Co było potem?Sama nie wiem jak nazwać stan w jakim się się całkowicie,patrząc w jedne miejsce o przyszłość sparaliżował moje ciało stałam się nieobecna. Mąż mówił coś do mnie a ja słyszałam jego słowa jak by w oddali ..Pocieszał mnie ,dodawał otuchy .Nie chciałam tego słuchać,wiedziałam swoje przekonana że czeka mnie mnie za rękę,czułam jego ciepło ale nie reagowałam na nic. Do wieczora stan depresji się powiększył i doprowadził do od lekarza z pogotowia środki uspokajające. Następnej nocy nikt w mojej rodzinie nie załatwił sobie kilka dni urlopu i razem czekaliśmy na telefon od lekarza , który miał zawiadomić o wynikach z patomorfologii. CZEKAJĄC NA WYNIKI Wszyscy czekaliśmy na telefon,który miał potwierdzić straszną diagnozę. Po trzech dniach męki zadzwonił mój lekarz "Tak jak wcześniej powiedziałem ma pani raka inwazyjnego,proszę zgłosić się jutro do przychodni." Tym razem poszłam z z lekarzem doszliśmy do wniosku ,że najlepszym rozwiązaniem będzie mastektomia i to jak kilka dni na zrobienie dodatkowych badań .Kobiety decydujące się na mastektomię bardzo to przeżywają myśląc o utraconej tak nie myślałam wiedziałam ,że usuwając pierś ratuję sobie życie. Mastektomia to nie koniec świata. DZIEŃ OPERACJI Nadszedł dzień mojej operacji 15 kwiecień 2009 r.,godzina 21 . Mąż tego dnia miał nocna mnie do kliniki, która sąsiaduję z Hutą Baildon .Czekał ze mną., aż do momentu wejścia na salę operacyjną i musiał iść do pracy .,chciał zostać ale miał już tyle wolnego a ktoś musiał był ze stół operacyjny położyłam się zaczął malować na mojej piersi jakieś kerseczki a ja nawet nie poczułam kiedy mnie w pokoju ,było mi strasznie zimno,słyszałam głos męża, który urywał się kilkakrotnie tej nocy z pracy .Byłam w pokoju z wcześniej poznaną Agnieszką..Rano kazano nam wstać i samodzielnie dokonać zabiegów związanych z myciem i mnie to zdziwiło ,byłam już kilkakrotnie w szpitalu ale po takich zabiegach zawsze robiła to miałam siły wstać na dodatek miałam wszyty wężyk z butelką na wypływającą z rany mi wstać z łóżka koleżanka z była drobniutka i nie wiem skąd u niej tyle siły,przecież przeszła tą samą operację godzinę przed mną . W porze obiadowej siedząc zamówiła sobie schabowego a ja z ledwością łykałam zupę z klinice byłam dwie końca życia będę pamiętać ból ,który towarzyszył chłonki ,zmiany opatrunku,wyciąganie szwów to tylko niektóre zabiegi które przeszłam a to dopiero początek leczenia. CHEMIOTERAPIA 10 czerwiec 2009r podanie pierwszej dawki dożylnej wcześnie rano do szpitala na Raciborskiej w Katowicach. Kolejka chyba z 50 osób na badanie krwi. Potem EKG i czekanie do południa na wyniki .Następna kolejka kilka godzin na wizytę do onkologa ,który zdecydował czy można podać chemię w danym dniu. Na szczęście wyniki miałam dobre .Jest godzina 15 ,mogę coś ze sobą 20 pada moje do pokoju gdzie już kilka pacjentów leży lub siedzi pod kroplówką z której toczy się trucizna ratująca mną taca z workiem czerwonego płynu ,który potocznie nazywają krwawą Mery i kilka strzykawek z innymi dostałam dożylnie tych kilka zastrzyków,osłaniających moje żyły oraz środek przeciw wymiotny.,a następnie podłączono mi czerwony to około do domu,byłam tak zmęczona ,że od razu nocy obudziły mnie mdłości,siedziałam do rana z miską w się okropnie ,jakby łamały się pod mną jak zapałki ,byłam słabiutka ,ciągle spałam z przerwami na pomagały środki przeciw wymiotne,nic nie mogłam przełknąć. zmuszano mnie do wypicia łyku cały czas był ze mnie po rękach i głowie ,bardzo mnie to drażniło ,stałam się nie do go o przyniesienie trucizny na byłam po upływie czasu wiem co przeszedł ,odrzucając jego troskę bardzo to przeżywał ,czuł się bezsilny .Po dwóch dniach zaczęły wypadać mi włosy,budząc się było ich coraz więcej na poduszce..Córka za moim przyzwoleniem obcięła mnie na łyso .Zrobiła mi toczek z ten trwał około zaczynałam przyjmować pokarmy ale ciągle czułam zapach trucizny jaką mi podali. Drugi tydzień po podaniu chemii to odpoczynek i przygotowania do strach przed tym co przeżyłam i tak w kółko sześć razy .Dostałam sześć cykli i nie życzę tego największemu wrogowi. Jak dzisiaj pomyślę ile dzieci chorych na raka musi przez to przejść. RADIOTERAPIA Po chemioterapii nadszedł czas na radioterapię ,trwała z przerwami niedzielnymi od 12 .10. 2009 r do 06 . r Otrzymałam dawkę 45 Gy w 20 frakcjach o energii 15 jakoś pod aparatem ,który niszczył pozostałe chore komórki wymodliłam tyle zdrowasiek że trudno by mi było je dzisiaj skończonej radioterapii byłam szczęśliwa końca leczenia. Nadszedł następny po naświetlaniach wyszły po zaczęła pękać ,pojawił się stan strasznie obyło się bez antybiotyku ,którym smarowałam poparzone miejsca ,i znowu opatrunki ,gaziki i zima a ja nie mogłam się ubrać,wszystko mnie trwało ponad ,a raczej dostałam z funduszu śliczne nowe musiałam przynajmniej nosić wnuczek nazywał peruczkę ,czapkę z wiosnę następnego roku włosy odrosły .Blizny po usunięciu piersi i węzłów chłonnych jest mniej sprawna ,często puchnie i że żyję .Bogu i lekarzom jestem bardzo ,iż wszystko dobrze się skończyło moje życie się mam pracy ,rentę mi odebrano,nie czuję się na siłach podjąć jakiejkolwiek pracy.,straciłam wielu dawnych przyjaciół ale nowych się teraz moje zdrowie i druga szansa na dalsze przeżyła jeszcze ciągle pod bacznym okiem onkologa i robię regularnie badania swoją walkę z rakiem nie w celu sympatii lub współczucia lecz jako przestroga dla wszystkich kobiet odwiedzających mój się do ciężkiej choroby to dzisiaj nie jest akt wielkiej odwagi ani autopromocja. Pisząc o swoim cierpieniu chcę zmusić kobiety do chodzenia na badania, które szybciej odkrywają zmiany chorobowe ratujące niejednokrotnie mammograficzne to nie wszystko,tak było w moim przypadku,USG jest bardziej tego samokontrola -badanie piersi co z nas najlepiej zna swoje ciało i każda zmiana może być dla nas sygnałem ostrzegawczym ,którego nie można zlekceważyć co zwiększa szanse na pokonanie zaakceptowałam swoje ciało po mastektomii ,pogodziłam się ze zmianą ,przez usunięcie piersi nie utraciłam ,nie biorę tego pod uwagę,nie chcę znowu przechodzić przez kolejne się tylko to, że Żyję. AMAZONKI Amazonki to wojowniczki żyjące z wojen i napaści przemierzające konno Azję- Mniejszą. Według mitologii greckiej amazonki miały pochodzić od boga wojny Aresa i nimfy bez mężczyzn ,ich dzieci pochodziły z krótkotrwałych związków z sąsiadami .Chłopców zabijały po urodzeniu lub oddawały ojcom,poświęcając się wychowaniu dziewcząt .Były świetnymi łuczniczkami,obcinały prawą pierś by nie przeszkadzała im w naciąganiu łuku i władaniu nazwa wywodzi się z tej praktyki ( a-bez ,mazos-pierś). Kopia greckiej rzezby Fidiasza 5 wiek p. n. e AMAZONKI -KOBIETY JEŻDŻĄCE KONNO NA STARYCH POCZTÓWKACH DLA POPRAWY NASTROJU -AUDREY LANDERS Pocztówki wyszukane w sieci.
Nie mam w sobie strachu przed śmiercią. Kiedyś był czas, że się z nią poznałam. Zaczęłam pisać bloga "Nowotwór-czo", by dać ujście tkwiącym we mnie emocjom — opowiada Anetta z Elbląga zmagająca się z rakiem piersi. Anetta Szczepińska jest 42-letnią elblążanką i mamą 13-letniego Nikodema. Gdy zdiagnozowano u niej raka piersi założyła blog „Nowotwór-czo”, na którym opisuje walkę z chorobą. Blog błyskawicznie zyskał w sieci ogromną popularność.— Wystawiasz swoją chorobę na widok publiczny. Nie każdy się na to decyduje. — Zaczęłam pisać "Nowotwór-czo", by dać ujście tkwiącym we mnie emocjom, móc je „wywalić” na zewnątrz. Poza siostrą nie mam bliskiej rodziny, mamy, która pogłaska po głowie i powie, że będzie dobrze. Oczywiście są dwie bliskie przyjaciółki, jedna mieszka za granicą, więc tylko łączył nas telefon, druga jest cały czas przy mnie, przeszła ze mną tę całą bieganinę przez badania, poradnie, lekarzy po konsylia. Ale doskonale rozumiem, że dziewczyny mają swoje rodziny, życie i sprawy. Nie mogę na nie zrzucać swojego ciężaru, chociaż chyba tak robiłam jeśli chodzi o przyjaciółkę Olę. Żyjąc w domu tylko z niepełnosprawnym, 12-letnim synem, wiesz doskonale, że nie jest on partnerem do rozmowy na temat raka i czujesz coraz bardziej, że musisz komuś o tej chorobie opowiedzieć. Kiedyś starałam się niczego nie wyrzucać z siebie, trzymałam w sobie emocje, zwłaszcza te negatywne, trudne. Ale to nie jest dobre. Teraz mówię otwarcie o swoich uczuciach i emocjach, o tym co boli i dlaczego. Na początku diagnozy potrafiłam dzwonić do siostry i do przyjaciółki co pięć minut. Nieważne czy były, czy nie były w pracy, chyba wtedy to cały czas byłyśmy na telefonach. Wyniki, badania, wizyty u lekarzy: sytuacja była dynamiczna i one musiały mnie non stop słuchać. Teraz dla ujścia emocji mam też „Nowotwór-czo”.— Nie obawiałaś się internetowego hejtu? Tego, że ludzie jeszcze ci dokopią? — Kiedy zakładałam bloga, to nie myślałam o tym. Pomysł, organizacja, pierwsze teksty i wrzucenie go do sieci trwały jakieś dwie godziny. Usiadłam przy laptopie, poczułam i zadziałałam. Kiedy już to zrobiłam i zaczęłam zapraszać pierwszych znajomych do odwiedzenia bloga, przeszła mnie taka myśl. Miałam świadomość, że tak może być, ale już następnego dnia przestałam się nad tym zastanawiać. Odebrałam wiadomość od kobiety, która wywołała we mnie bardzo skrajne emocje. Ktoś z moich znajomych zaprosił ją do polubienia „Nowotwór-czo” i ona do mnie napisała, że nie życzy sobie takich zaproszeń. Zapytała mnie przerażona, skąd wiem, że ma raka, bo trzyma to w tajemnicy. Nikomu o tym nie powiedziała, nawet mężowi i dzieciom. Odpisałam wyjaśniając i przepraszając, ale próbowałam też od niej coś więcej „wyciągnąć”. Zszokowało mnie, że ta kobieta ma rodzinę, której nic o chorobie nie mówi. Dwa dni ze sobą pisałyśmy, ale ostatecznie poprosiła mnie, abym dała jej spokój. Pomyślałam wówczas, że może warto prowadzić bloga, bo ktoś może z tego skorzystać. Może są kobiety, które potrzebują wsparcia? Wiem, nie jestem psychologiem, ale mi przed chemioterapią pomogły obce, poznane właśnie przez „Nowotwór-czo” dziewczyny, które same przeszły już leczenie. Pisały do mnie, podpowiadały, a z jedną spotkałam się dzień przed chemią. To był moja imienniczka - Anetka. Przywiozła mi potrzebne leki, na które nie miałam jeszcze recepty. Przecudne są te dziewczyny. Po operacjach, po chemii, po radioterapii, a chcą pomagać innym. Więc niech mój blog też pomaga innym.— Z twoich wpisów nie wyziera strach. Nie boisz się śmierci? — Nie mam w sobie strachu przed śmiercią. Kiedyś był czas, że się z nią poznałam. Gdy odchodzili moi najbliżsi, to myślałam o tym dużo, rozmawiałam. Bałam się śmierci przez chwilę, trzy lata temu, kiedy dowiedziałam się, że mój syn Nikodem jest nieuleczalnie chory, że prognozy przeżycia z DMD to wiek 20 lat. Tak, wtedy się bałam. Swojej śmierci się nie boję, bo... nie ma opcji, żebym umarła. Nie teraz, nie w tej chwili, nie dzisiaj, nie jutro. To nie jest mój czas. Dopiero teraz wiem, że otrzymałam czas, bo znalazłam swoją misję. Są rzeczy, które teraz dopiero bardzo mocno czuję, na przykład problemy chorych kobiet. Piszą do mnie dziewczyny i kobiety z całej Polski, które są chore na raka piersi, czy inne nowotwory. Wiadomości otrzymuję też od facetów chorujących i zdrowych. Piszą, że przeczytali całego bloga, że podoba im się moje nastawienie do choroby.— Pamiętasz dzień, w którym usłyszałaś diagnozę: rak. Wtedy też się nie wystraszyłaś? — Kiedy usłyszałam diagnozę, to nie bałam się. Może dlatego, że byłam w pewien sposób na to przygotowana. Pierwsze badanie, które mogło potwierdzić w 100 procentach, czy jest to nowotwór, to biopsja. Przeprowadził ją i zbadał pobrane komórki zaprzyjaźniony lekarz. Po pobraniu materiału powiedział mi otwarcie, że wszystko wskazuje na nowotwór. Wynik znałam jeszcze tego samego dnia, na kilka dni przed wizytą w poradni chirurgii onkologicznej, gdzie miałam pójść dopiero z wynikiem usg piersi. Tak naprawdę to trochę się wystraszyłam możliwości takiej diagnozy za pierwszym razem, czyli dawno temu, bo tego guza znalazłam prawie... trzy lata temu. Leżałam na łóżku, przejechałam ręką po piersi i go wyczułam. Był tak nisko, że sądziłam, iż nie jest to guz w piersi. Pomyślałam, że może się uderzyłam. Początkowo nic sobie z tego nie robiłam, ale po dwóch tygodniach sprawdziłam i guz dalej był. Szłam do ginekologa na kontrolę i przy okazji powiedziałam, że coś wyczułam w piersi. Zrobił usg i stwierdził, że nie podoba mu się wynik. Potem obejrzał wynik radiolog, i też mu się to nie podobało. Dostałam skierowanie do poradni chirurgii onkologicznej oraz na biopsję. W poradni lekarz zbadał mnie palpacyjnie i stwierdził, że to włókniak, że nie ma podstaw do biopsji i jej nie wykonał. Wróciłam szczęśliwa do domu, bo lekarz mnie uspokoił. To był jednocześnie czas, w którym dowiedziałam się, że Nikodem jest chory. Dla mnie ważniejsze było diagnozowanie jego i przez 2,5 roku żyłam z tym niby włókniakiem. Gdy zaczęła mi się zniekształcać pierś, to poszłam do lekarza rodzinnego i tego samego dnia trafiłam ponownie do poradni chirurgii onkologicznej. Przyjmował ten sam lekarz, który 2,5 roku wcześniej stwierdził u mnie włókniaka.— Poznał Cię? — Zapytał, kiedy wyczułam guza. Odpowiedziałam, że 2,5 roku temu. Zapytał, dlaczego nie przyszłam wcześniej, kiedy go wyczułam. Powiedziałam, że byłam. „A u jakiego lekarza pani była?” Powiedziałam, że tutaj w poradni, ale nazwiska lekarza nie pamiętam, chociaż doskonale pamiętałam. Sprawdził w komputerze: „no tak, była pani u mnie”.— Nie było mu wstyd? — Chyba nie...— Później wszystko potoczyło się szybko? — Pierwsza biopsja potwierdziła raka, druga oceniła jego agresywność, w między czasie były badania genetyczne, gdzie okazało się, że nie mam mutacji genowej, mimo, że mama zmarła na raka szyjki macicy, tato na białaczkę. Konsylium ustaliło, jako pierwszy etap leczenia, chemioterapię, której się nie poddałam. Kolejne konsultacje w Krakowie i Gdańsku były w sumie z dnia na dzień. Pierwszy cykl chemii miałam zaplanowany na 15 listopada 2016 r., a 17 listopada byłam już na sali operacyjnej w Gdańsku. Był to dla mnie trudny czas, bo wszystko stało pod znakiem zapytania, nie wiedziałam jak się to ułoży. Musiałam zebrać pieniądze na operację i potrzebowałam pomocy wielu osób, które wsparły mnie finansowo, abym mogła mieć przeprowadzoną w pierwszej kolejności operację usunięcia guza i żyć. Operacja, niestety, musiała się odbyć prywatnie, z racji obowiązujących przepisów. To wszystko opisuję dokładnie na blogu.— Słyszysz diagnozę rak? Co się myśli? — Wszystkie osoby, z którymi dotychczas rozmawiałam, będące już po diagnozie czy leczeniu, odpowiedziały, że pierwszy jest szok. Myśli kłębią się w głowie, wyłącznie negatywne, jest płacz, rozpacz, żal, strach, załamanie. U mnie było trochę inaczej. Ja sobie powiedziałam: jest rak, no to szybko trzeba się go pozbyć. Nie mogłam się załamać. Sama wychowuję niepełnosprawne dziecko, które nie ma nikogo poza mną. Nie załamiesz się wówczas. Uwierz mi, że wykrzeszesz nadludzkie siły. Mnie już życie bardziej doświadczyło. Pięć lat temu zmarła moja pięciomiesięczna córka Wiktoria. Przez tych pięć miesięcy siedziałam z nią w szpitalu. Teraz mam zawzięte podejście do choroby i lekarzy. Będąc z Wiktorią w szpitalu słuchałam się lekarzy, byłam grzeczna. Jeden raz nie zgodziłam się na coś, na Broviac'a (wkłucie centralne-red.). Lekarze rozmawiali ze mną i przekonywali przez trzy dni, że tylko to uratuje życie Wiki. Pierwszy raz w życiu krzyczałam na lekarzy, ale też przekonałam się, że nie ma to najmniejszego sensu. Nie ma szans postawić się lekarzowi. Zrobiłam to i usłyszałam: jak pani nie podpisze zgody, to będziemy mieli sądowe ograniczenie praw rodzicielskich. Podpisałam zgodę ze strachu, że nic nie będę mogła już nigdy powiedzieć w sprawie jej leczenia. Broviac został wszczepiony, a Wiktoria żyła z nim w sobie tylko trzy tygodnie. Przeżyłam więc już gorsze rzeczy niż rak.— Rak odbiera kobiecość? Kobiety bardzo się tego boją. — Można wyglądać pięknie i kobieco nawet w trakcie choroby. Myślę, że wszystko jest w nas, w naszej głowie, tak jak my się widzimy, tak widzą nas inni.— Ty swoją łysinę zaprezentowałaś w Internecie. Zrobiłaś wówczas bardzo wzruszający wpis. „Wczoraj zaczęły mi wypadać całe kępy włosów, więc nie było na co czekać, jak zgolić całą głowę. Nie było mi smutno, nie płakałam, nie rozpaczałam, nie histeryzowałam, ani nie miałam palpitacji tudzież innych. Dzisiaj? Nie czuję złości, nie czuję smutku, nie czuję żalu, nie czuję wstydu, nie czuję skrępowania, nie czuję dyskomfortu, nie widzę problemu. Co czuję? Czuję się prawdziwa, wartościowa, kobieca”. — Nie miałam żadnych z tym oporów. Mocno skróciłam włosy przed operacją i jeszcze bardziej przed chemią. Po operacji poznałam Anetę (przez bloga), ona przysłała mi swoje dwa zdjęcia, jedno jak była łysa w trakcie chemii, drugie z odrastającymi już włosami. Odpisałam jej: może się na mnie pogniewasz, ale nigdy nie widziałam tak pięknej kobiety w łysinie. Wyglądała cudownie. Stwierdziłam, że ja też będę tak pięknie wyglądała nosząc się łyso. Nie mogłam się tej łysiny doczekać, skoro była nieunikniona.— Czy ludzie inaczej Cię traktują odkąd zachorowałaś? — Myślę, że nie. Mam nadzieję, że nie. Moja siostra i przyjaciółki były ze mną od początku, widziały moje nastawienie i myślę, że nie miały obaw o moje jakieś kryzysy, więc traktowały mnie normalnie. Koleżanki, te z którymi mam kontakt, choć rzadszy, również rozmawiały ze mną otwarcie o chorobie, pytały o wiele spraw, interesowały się moim stanem, ale nie chciałam żeby był to główny i jedyny temat rozmów. Kilka dni przed operacją miałam spotkanie klasowe z „ogólniaka”. Tylko dwie osoby wiedziały, że jestem chora. No przecież, jak ktoś pyta co słychać, nie zaczynam rozmowy od tego, że mam raka. Trochę się obawiałam tego spotkania. Ale rozmowa sama się potoczyła i okazało się, że nie ja jedna jestem chora. Zresztą odkąd prowadzę „Nowotwór-czo”, odezwało się do mnie dużo koleżanek, których dawno nie widziałam: są po chemii, po nowotworowych operacjach lub w trakcie leczenia. Nie spodziewałam się, że aż tylu moich znajomych może mieć podobną sytuację.— Dziewczyny czytające bloga zorganizowały akcję badania piersi. — Świetna sprawa. Ola i Beata podeszły do mnie w klubie, to było jeszcze przed operacją, spytały, czy je kojarzę. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie. One na to, że czytają „Nowotwór-czo”, komentują, że pisałyśmy do siebie wiadomości. To było miłe. Kilka dni temu Ola napisała do mnie, że zaproponowała swoim najbliższym kobietom, czyli mamie, siostrom i przyjaciółkom, akcję wspólnego wybrania się na usg piersi. Padła propozycja mojego przyłączenia się do akcji. W sumie było nas chyba 14, poznałam wszystkie dziewczyny, to było bardzo sympatycznie i pożytecznie spędzone sobotnie przedpołudnie. A co najważniejsze wszystkie są zdrowe. Mamy nadzieję, że z tego będzie coś więcej. Mam takie plany.— Chemia: nie ma mocnych, każdy się jej boi. — Każdy się jej obawia, głównie z uwagi na to, że zabija komórki nowotworowe, ale i nasze zdrowe, osłabia cały organizm, odporność i ma tak dużo różnych skutków ubocznych. Najbardziej bałam się wymiotów i nudności. Teraz jestem po drugim cyklu i w moim przypadku chemia przebiega łagodnie. Wymiotów nie mam, nudności do wytrzymania, ból głowy doskwiera najbardziej, bo to u mnie nieznana dolegliwość, bolą mięśnie, stawy, kości i mam syndrom grypopodobny. Poza tym, bardzo dużo śpię, nawet do 20 godzin na dobę. — Nie miałaś chwili załamania. Nie zadawałaś sobie pytania: dlaczego ja zachorowałam? — Nie miałam. Może dlatego, że nie mam na to czasu, nie daję sobie przyzwolenia. Moje doświadczenia i przeżycia związane ze śmiercią najbliższych, z chorobą i niepełnosprawnością Nikodema, dały mi siłę, o której nie wiedziałam. Teraz nie ma niczego, co mogłoby mnie złamać. Kiedyś myślałam, że jest taka rzecz: śmierć Nikodema, teraz wierzę, że jest przed nim dużo lat życia, widzę go jako dorosłego faceta, spełnionego i szczęśliwego. Być może dlatego tak „łatwo” przechodzę chorobę i nie ma we mnie goryczy czy żalu. A jeśli chodzi o zadawanie sobie pytań: dlaczego ja? Nigdy nie zadałam sobie tego pytania, bo znam na nie odpowiedź. To miało mnie spotkać. Myślę, że to, co dzieje się w naszym życiu, nie dzieje się bez powodu, wszystko ma swoją przyczynę i uzasadnienie. Ważniejszym pytaniem dla mnie jest, czy sytuację, w której się znajduję mogę przekuć na coś ważnego, dobrego, pozytywnego, czy może ona coś przynieść komukolwiek. Jeśli tak, to warto działać, coś zrobić. Wiem, że nie wszyscy mają takie podejście, nie mają na to sił albo pomysłu czy zwyczajnie ochoty i nie oceniam tego. Ja chciałabym iść tą drogą.— Jaka terapia jeszcze przed Tobą? — Operacja się udała, była oszczędzającą, czyli zachowałam pierś. Mam więc przed sobą jeszcze 14 cykli chemii. Zakończenie chemioterapii planowane jest około 20 maja, po niej rozpocznie się radioterapia, gdzie zalecone mam 33 naświetlania, a następnie pięć lat hormonoterapii.— Będziesz pisała dalej? — Tak, i nie tylko. Mam pomysł na spożytkowanie kapitału Nowotwór-czo. Chcę to, co mnie spotkało obrócić w coś dobrego. Mam już nawet pewien pomysł, ale nie chcę teraz o nim mówić: na pewno będzie dotyczył raka piersi. Anna DawidDzięki akcji zorganizowanej przez Czytelniczki "Nowotwór-czo" w poprzednim tygodniu badanie USG piersi wykonało czternaście kobiet - druga od lewej Anetta Szczepińska
Raka trzeba sobie poukładać w głowie. I zdecydować: zakładam, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję leczenie jako etap w życiu. O odważnych wyborach i chorowaniu opowiada Agnieszka Witkowicz-Matolicz, autorka książki „Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń”. KAROL ŁUNIEWSKI: Narobiłaś zamieszania książką. AGNIESZKA WITKOWICZ-MATOLICZ: Chciałam, żeby ludzie, choćby przez przypadek, dowiedzieli się, że rak to nie wyrok, a diagnoza nie koniec świata. Zaraz po premierze dostawałam dziesiątki wiadomości dziennie, nie nadążałam odpisywać. Dziewczyny dziękują za to, że ktoś wyraził, co czują, dał im nadzieję, pomógł inaczej spojrzeć na problemy dnia codziennego. Dziękują też za konkretną wiedzę medyczną, tak potrzebną szczególnie na początku leczenia. Piszą też kobiety zdrowe, którym książka uświadomiła, że trzeba się badać, także w trakcie ciąży czy karmienia piersią. To prawda, że najtrudniejszy jest moment diagnozy? – Tak. Świat wali się na głowę, a człowiek myśli, że jego życie właśnie się skończyło. Nagle okazuje się, że choroba, o której słyszymy od znajomych czy z mediów, dotyczy także nas. Gdy zachorowałam, byłam młodą mamą, syn miał niewiele ponad rok. Zastanawiałam się, czy zdołam go wychować, czy będzie musiał patrzeć, jak przechodzę przez trudny i przygnębiający proces leczenia i czy przypadnie mu w udziale podskórny strach, którego w takich sytuacjach nie sposób uniknąć. Takie przeżycia graniczne niewątpliwie wyrywają z bezpiecznego świata. Bohaterki mojej książki to młode dziewczyny, które właśnie założyły rodziny, zostały mamami albo akurat były u szczytu kariery zawodowej. Na pewno miały głowy pełne marzeń i planów. Przychodzi choroba i wszystko weryfikuje. Czy to nie jest tak, że trzeba przeżyć żałobę po życiu sprzed diagnozy? – Nie żałuję życia sprzed diagnozy, choć rozumiem, że ktoś może potrzebować czasu żałoby. Oczywiście, dzielę swoje życie na to przed diagnozą i po diagnozie. Z perspektywy czasu uważam jednak, że paradoksalnie ta diagnoza bardzo dużo mi dała. Gdyby nie ona, moje życie nie wyglądałoby tak, jak wygląda. Nie byłabym tak pewna marzeń, które chcę zrealizować. Żyłabym, wypełniając codzienne obowiązki, odkładając na bok pasje, na które zawsze brakuje czasu. Teraz inaczej patrzę w przyszłość, dlatego nie tęsknię za moim życiem sprzed diagnozy, nie mam żalu, że ono już nie wróci. Chciałabym jedynie, by choroba nie wróciła. Jestem wdzięczna, że spotkało mnie coś, co spowodowało, że się zatrzymałam i zaczęłam wreszcie żyć na własnych warunkach. Choroba pokazała, że nie warto czekać, trzeba zacząć działać teraz. Jeśli chcesz pojechać na rajską wyspę, to kupuj bilet albo przynajmniej zacznij na niego odkładać. Jeśli o czymś marzysz, zrób to. Lepszego momentu może nie być. Rak ciągle kojarzy nam się jednoznacznie z bólem, cierpieniem i ze śmiercią. Bałaś się leczenia? – Byłam przerażona. Miałam dość stereotypowe wyobrażenia na temat leczenia onkologicznego. Widziałam siebie jako biedną bladą pacjentkę, leżącą wiecznie pod kroplówką, która jak wejdzie do centrum onkologii, to już z niego nie wyjdzie. Kiedyś, gdy słyszałam, że ktoś ma raka, myślałam, że to koniec. Dziwiłam się, gdy ten człowiek przechodził chorobę i wracał do normalnego życia. Nic dziwnego. W Polsce straszy się rakiem. Media mówią o nowotworze najczęściej w kontekście przegranej walki. Kreują taki obraz choroby i dlatego diagnoza boli bardziej. – To prawda, nadal nie wiem, z czego to wynika. Może z tego, że u nas chętniej mówi się o osobach, którym się nie udało? A może z tego, że rak jest jeszcze wstydliwą chorobą i ci, którzy przez niego przeszli, nie chcą o tym mówić? Na szczęście to trochę się zmienia. Coraz więcej osób, szczególnie młodych, które mają doświadczenia nowotworowe, zakłada blogi, pokazuje w mediach, że przeszły przez leczenie. I ukazała się moja książka. Jak sobie poradziłaś z tym stereotypowym obrazem choroby? – Zweryfikowała go rzeczywistość. Leczenie onkologiczne nie przebiega tak, jak sobie je wyobrażamy na podstawie doniesień medialnych, filmów, książek czy od znajomych. Przełomowa była też reakcja mojej mamy. Bałam się, że gdy się dowie o mojej chorobie, pogrąży się w rozpaczy. Tymczasem ona podeszła do tego ze spokojem. Powiedziała mi, że przecież w Australii, gdzie mieszkała wiele lat, jest mnóstwo kobiet, które przez to przeszły. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że w Australii się da, a u nas nie? Pomogła mi też rozmowa z Magdą, jedną z bohaterek mojej książki. Jest wiele lat po diagnozie. Dziś żyje normalnie i spełnia marzenia. Jej przykład dał mi nadzieję. Raka trzeba poukładać sobie w głowie? – Tak, ale to pewien proces, nie da się tego zrobić w jednej chwili. Trzeba dać sobie czas na pozbieranie się – kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy. A później trzeba podjąć jedną z najważniejszych życiowych decyzji: albo założę, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję to leczenie jako etap w życiu, po którym nastąpi coś pięknego, nowego i ciekawego. Ale chyba trudno o taki optymizm, skoro za chwile trzeba zacząć długotrwałe i uciążliwe leczenie. – Nie mam wpływu na to, że zachorowałam, ale – jak mówi Ewa, bohaterka mojej książki – to ode mnie zależy, jak przeżyje czas w trakcie leczenia i po nim. Życie z nowotworem to też życie, co więcej, można z niego korzystać. Kiedyś pacjent, który miał chemioterapię, szedł na pół roku do szpitala. Teraz wystarczy jeden dzień raz na kilka tygodni w przyszpitalnej przychodni. Później można funkcjonować i czerpać z życia. Jedna z bohaterek mojej książki mówi, że chemioterapia to był dla niej wręcz wspaniały czas, nieźle się czuła, a zamiast siedzieć w biurze i czytać setki służbowych e-maili, mogła pójść na spacer do parku, do muzeum czy na zakupy. To był dla niej moment oddechu. Wdzięczna za chemioterapię? – Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na chorobę. Możemy się smucić, że zachorowałyśmy, albo cieszyć z doświadczenia które pomaga doceniać to, co ważne. Oczywiście nie trzeba zachorować na raka, by zacząć cenić życie, ale akurat u nas to właśnie rak był momentem zwrotnym. W codziennym biegu, natłoku obowiązków w domu i pracy zajmujemy się niepotrzebnie tym, co było, i nie wiadomo po co martwimy się tym, co będzie. Tak bardzo skupiamy się na przeszłości i przyszłości, że zapominamy, co jest teraz. Doświadczenia graniczne pokazują nam, gdzie jest prawdziwy sens codziennego życia. Jednak chorowanie z uśmiechem dziwi. Jedna z bohaterek wspomina w książce oburzenie otoczenia, gdy na chemioterapie szła w dobrym nastroju i uśmiechnięta. – To pokazuje, jak obchodzimy się z rakiem. Nowotwór ciągle kojarzy się z bólem, cierpieniem i rozpaczą. Nie można się cieszyć. Joanna Górska, znana dziennikarka telewizyjna, postanowiła publicznie przyznać się do choroby. W jednym z komentarzy ktoś w niewybrednych słowach napisał jej, że kłamie, bo przecież pacjenci onkologiczni mają depresję, a ona się uśmiecha. Innej bohaterce książki ktoś zasugerował, że powinna wydawać pieniądze na leczenie, a nie na nową, kolorową bluzkę. Ktoś, kto optymistycznie i kolorowo chce podejść do choroby, bywa krytykowany. To dla mnie niepojęte. Można chorować z optymizmem i radością z życia. Bohaterki twojej książki mocno akcentują, że rak piersi pozbawia kobiecości. To trudne doświadczenie. – Pozbawia części atrybutów kobiecości, przynajmniej na jakiś czas. To trudne, tym bardziej że żyjemy w świecie, w którym każdy pokazuje swoje walory. Ten nowotwór może odebrać pierś, może też odebrać włosy. W książce pisałam o dziewczynach w okolicach trzydziestki. To moment, w którym były w pełni swojej kobiecości. Wyglądały olśniewająco. Pół roku później wyglądały już zupełnie inaczej – bez włosów, z bliznami, czasami bez piersi. Zresztą same podkreślają, że najtrudniejszy w całym chorowaniu był dla nich moment utraty włosów. Trudniejszy od samej diagnozy… … i nawet mastektomii. Dopiero utrata włosów uświadomiła im, że choroba jest poważna. – Tak, bo brak piersi można ukryć pod ubraniem, później można przejść rekonstrukcję. A braku włosów nie da się ukryć. To wiąże się z niezdrowym zainteresowaniem. Jedna z bohaterek usłyszała w sklepie, jak dziecko pyta: „Mamo, dlaczego ta pani nie ma włosów?”. Matka wpadła w panikę, nie wiedziała, jak się zachować. A wystarczyło powiedzieć: „Pani nie ma włosów, bo jest chora, ale odrosną, jak wyzdrowieje”. Ale i z tym dziewczyny postanowiły się zmierzyć. Ola kupiła różową perukę. Dlaczego nie? Kto powiedział, że pacjentki muszą nosić takie fryzury jak wcześniej? To był dobry sposób na oswojenie trudnego przeżycia. Kasia mówi, że kobiecość jest w głowie, nie w cyckach. Choroba może odebrać powierzchowną kobiecość, ale otwiera oczy na tę wewnętrzną. Pomaga przestać przejmować się takimi drobiazgami jak za grube uda, za mały biust, zbyt mały czy zbyt duży nos. Uświadamia, że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Pamiętasz moment, w którym lekarz powiedział: „Wyleczyliśmy panią, nie ma raka”? – Nie było takiego momentu. Rak to podstępna choroba, nikt nie może obiecać, że nie wróci. Pamiętam natomiast moment po głównej części leczenia, gdy zapytałam moją panią onkolog dr Katarzynę Pogodę, jak mam myśleć o chorobie. Spojrzała na mnie znacząco i powiedziała: „Na tę chwilę dla mnie pani jest zdrowa, proszę się tym nie przejmować, tylko zająć normalnym życiem”. Te słowa dodały mi otuchy i wiary, że może być dobrze. Nie odważę się powiedzieć, że jestem wyleczona, ale mogę na pewno powiedzieć, że dziś, dwa lata po chorobie, żyję jak normalna, zdrowa osoba. Jak wygląda życie po raku? – Normalnie, jak u wszystkich: sprawy rodzinne, praca zawodowa. Niby nic, ale wierz mi, dla dziewczyn na początku leczenia taka wizja codzienności, że jeszcze może być po prostu normalnie, to najlepsza motywacja. Zatrzymałam się, zaczęłam doceniać każdą chwilę. Zrezygnowałam z pędu, robienia dziesięciu rzeczy naraz. Postawiłam na jakość życia. Mam lepsze relacje z ludźmi, nie prowadzimy nieistotnych sporów. Korzystam z każdej okazji z rodziną, by gdzieś pojechać, spędzić razem czas, wspólnie zrobić coś nowego. Nie odkładamy planów, bo nikt nie wie, co będzie później. Żyjemy tu i teraz. Agnieszka Witkowicz-Matolicz - dziennikarka i reporterka, socjolożka, ale też pacjentka. Na raka piersi zachorowała w wieku 32 lat, rok po tym, gdy została mamą. Za książkę "Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń" została wyróżniona w konkursie Jaskółki Nadziei Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Karol Łuniewski - dziennikarz, autor audycji "Temat na czasie" w Meloradiu, w której obala mity i podpowiada, jak zdrowo żyć, ale bez sztywnych zasad i popadania w skrajności
blog dziewczyn chorych na raka